Najlepsza pora roku na Paryż

Nie będę polemizować, jeśli ktoś stwierdzi, że Paryż pozostaje urokliwy przez cały rok. Choć jestem przekonana, że najlepiej rozsmakować się w tym mieście jesienią. Już sypię argumentami za tym właśnie czasem, przemycając trochę swojej filozofii podróżowania.

Długie śniadania mistrzów


Zacznę od tego, że w Paryżu pogoda zdaje się być o pół miesiąca cieplejsza niż w Polsce, zatem gdy na przełomie września i października polskie poranki bywają chłodne, to te paryskie - przyjemnie rześkie. To skłoniło mnie i moich przyjaciół do położenia akcentu na początek dnia. Nietypowo jak na wycieczki krajoznawcze, trzeba to przyznać, ale ta francuska przygoda była pozbawiona jakiejkolwiek presji. Nasze wewnętrzne poczucie wolności przejawiało się w późnym wstawaniu i nieśpiesznym gromadzeniu przy podniszczonym, ogrodowym stole. Nieodłączne bagietki, serki, gorąca herbata, a potem kawa, coś słodkiego przy akompaniamencie ptaków ukrytych wśród gałęzi drzew - nic piękniejszego.

Wynajmowaliśmy studio przy domu polskiej rodziny w podparyskiej miejscowości Aulnay-sous-Bois, z której bezpośredni dojazd do centrum RER-em zajmował niecałe 25min. Przyznam, że gdybym nie sprawdziła położenia, miałabym wrażenie, że znajduję się na dalekich obrzeżach samego Paryża, a nie na autonomicznym terenie. Komunikacja ze stolicą Francji była świetna, a sama miejscowość szalenie wielokulturowa. Wszystkie kolory skóry, potężna dawka folkloru z różnych stron świata, a w tym wszystkim bardzo gościnni Polacy. No i wyjątkowy spokój. Po 22 wszystko dawno pozamykane, rolety w oknach naciągnięte, cisza jak makiem zasiał. Także rankiem, podczas naszych relaksacyjnych śniadań, które z rozrzewnieniem będę wspominać, dochodziły nas pojedyncze dźwięki spokojnej sąsiedzkiej aktywności. Przeważnie melodyjna francuszczyzna. :)

Komfort i przyjemność zwiedzania


Nie da się ukryć, że po sezonie o wiele przyjemniej poruszać się po mieście lub wyczekiwać w kolejce do wejścia do Notre Dame czy Luwru - bo te przeważnie bywają symboliczne. Nigdy nie zapomnę porannych godzin spędzonych w tłumie pod wejściem do Watykanu w weekend majowy... albo pchającego się tłumu w Galerii Uffizi... Może to burżujstwo turystyczne, ale never again. Czy też plus jamais! Jesienią zwiedzanie typowych atrakcji w Paryżu jest o tyle wygodne, że nie jest jeszcze tak zimno, by bawić się w muzealne szatnie z zostawianiem kurtek i szalików, a jednocześnie nie jest już tak gorąco, by narzekać na temperaturę. W Luwrze i Muzeum Orsay, do którego wracaliśmy dwukrotnie, ilość ludzi była dokładnie taka, jak powinna - nie wyróżniasz się na tle pustej sali, ale też nikt cię nie dekoncentruje.

Filozofując trochę po drodze... Dla mnie zwiedzanie zabytków, kościołów, muzeów jest spotkaniem z artefaktem. Nie wystarczy ogarnąć całości wzrokiem. To zwykła powierzchowność. Chodzi o otwarcie się na konkretny bodziec dla wyobraźni i smaku. Poszukiwanie barwy, światła, faktury, czasem nic nieznaczącego detalu. To nie porównanie rzeczywistego wymiaru obrazu do reprodukcji z albumu przyciąga mnie do galerii. Jest to pragnienie bliskości spojrzenia, intymnego wyboru jednego elementu z całości, na którym wobec ogromu bogactwa wzrok, nie wiedzieć czemu, zatrzyma się na dłużej. Badawczo lub czule. Niewykluczone, że chodzi mi właśnie o tę prywatność, nawet intymność odkrycia. Wśród rzeczy, które są tak bardzo opatrzone, obejrzane przez ogromne ilości ludzi, szukam czegoś, co dostrzegę, a przez to wezmę niejako w chwilowe posiadanie, tylko i wyłącznie ja. Jest to zazdrosne spojrzenie. Dlatego tak erotyczna metaforyka wyjątkowo tu pasuje.





Obowiązkowe kawa i ciastko


Znów będzie o jedzeniu. Tutaj więcej niż tytuł mówić właściwie nie trzeba. Czy jest coś bardziej obowiązkowego w Paryżu niż chwila na kawę i pogapienie się na ludzi? Kawa i ciastko to nieodłączny element mojej filozofii podróżowania. Przez chwilę wahałam się, co jest ważniejsze, kawa czy ciastko. Kawa minimalnym ułamkiem intuicji wygrywa z ciastkiem, ale to ostatnie pozostaje wciąż nieodłącznym elementem towarzyszącym chwilom paryskiego relaksu. Na przykład takie magdalenki. Nie mam co prawda ich zdjęcia. Zakupione w sporym opakowaniu w najtańszej sieci sklepów spożywczych we Francji, Dia, polecam. Można zabrać ze sobą w trasę kilka magdalenek, a zaspakajają mały głód na jakieś pół godziny i są niezłym zastrzykiem energii. Uwielbiam magdalenki, to mój smak Francji. Bo kawa nie jest tam mistrzostwem świata. Jednak siedzenie w kawiarni z przyjaciółmi, świadomość takiego luksusowego dolce far niente w jednym z najpiękniejszych miast świata, spoglądanie na śpieszących paryżan i chwytanie ostatnich ciepłych promieni słońca - to jest już całkiem blisko mistrzostwa świata.


Romantyczne chwile


No cóż, trudno jest znaleźć w Paryżu typowych paryżan, zwłaszcza elegantki w beżowych prochowcach, czego to o nich świat nie słyszał. Prędzej można dostrzec w tym mieście orientalne księżniczki w powłóczystych szatach, barwnych turbanach, z brzęczącą biżuterią, zwłaszcza gdy powędruje się na północ od centrum. Natomiast wokół głównego zespołu zabytków, z Notre Dame na czele, mrowie kolorowych turystów różnej maści zalewa miejscowych zupełnie. Tak się dzieje przeważnie. Tymczasem jesienią - pora przypomnieć sobie, za czym argumentuję - gdy tłum przyjezdnych się przerzedza, gdzieniegdzie można dostrzec przejawy paryskiego stylu życia.

- Merci pour le café.
-  Tout le plaisir était pour moi, ma chéri.
- À bientôt!

Paryskie nokturny


Na koniec nawiążę jeszcze do naszego systemu zwiedzania na drugą zmianę, który tradycyjnym wycieczkowiczom, chcącym wycisnąć soki z każdej pory dnia, bez wątpienia wydałby się barbarzyństwem. System drugiej zmiany ma swoje wady związane przykładowo z nieprzyzwoicie krótkimi godzinami otwarcia muzeów (do 18-tej?!)... ale ma też zalety, zwłaszcza w stolicy sztuki nowoczesnej. Pamiętacie O północy w Paryżu W. Allena? Nie bez przyczyny, jak sądzę, reżyser osadził akcję artystycznych wycieczek głównego bohatera w nocnej scenerii. Prócz magicznej aury typowej dla stanu zawieszenia między snem a jawą, istotny jest fakt, że nokturn to typowo francuski wynalazek impresjonistów i ich spadkobierców włóczących się wieczorami ulicami miast. Zwłaszcza Paryża. Jak można odmówić sobie tej mistycznej atmosfery, gdy chowają się kolory, a szkic miasta staje się miejscami bliźniaczo podobny do fantazji o złotym czasie awangardy? :)


Niewątpliwie dzięki spójnej szacie architektonicznej Paryż przywołuje na myśl dawne czasy. Po dzielnicy łacińskiej można błądzić i błądzić, nie przestając zachwycać się subtelnym rytmem kamienic. Notorycznie pięć dni pod rząd przechodziliśmy po zmroku nieopodal Sorbony i to miejsce mam już zakodowane jako otulone mrokiem nocy i migotliwym blaskiem pobliskich kawiarni (zdjęcie powyżej). Wyludnione po 20 ulice tym bardziej zachęcały do zatrzymania się, przykucnięcia na chwilę na schodach przydrożnego kościoła i kontemplacji miasta.

Niełatwo było się też zgubić. Na przykład jadąc metrem. Nie w tę stronę co trzeba. Późnym wieczorem. Myśląc, że wraca się na już w stronę przesiadki na RER i na nocleg. A potem zupełne zaskoczenie. I zupełnie inne oblicze nocy.


Moi piękni mistrzowie.






Nie mam pomysłu na błyskotliwe podsumowanie. Jesień to najlepsza pora roku na Paryż i już. Chciałabym się o tym jeszcze wiele, wiele razy przekonać na własnej skórze.