Pocztówka z Florencji

Trzy dni we Florencji za mną. Miasto renesansu, sztuki na każdym kroku, mnóstwa starych świątyń. Zabytków, o których słyszał cały świat, na które padły już pewnie astronomiczne liczby spojrzeń. Muzeów, kryjących w swych wnętrzach niezliczone skarby, z których każdy chciałby uszczknąć dla siebie choć namiastkę, mały, nieprofesjonalny, ale własny wizerunek. Niestety, przeważnie zakaz cykania fotek - inaczej zamiast ośmiuset miałabym ich pewnie kilka tysięcy. ;)
Niemal orientalizujące gzymsy katedry Santa Maria del Fiore.
Malarstwo, Rzeźba i Architektura strzegące nagrobka wszechstronnego Michała Anioła.
Jeden z licznych fresków zdobiących sklepienie kościoła Santa Croce.
Putto z Palazzo Vecchio.
Brązowy Wielki Książę Cosim I.
Z drugiej strony Florencja jako miasto stare, ale wiecznie żywe, odmładzające się, odżywające, krzyczące, kolorowe. Zewsząd dobiegają głosy w różnych językach, tłumy gromadzą się na wielkich placach i w ciasnych uliczkach. Mrowie. Gdzieś spośród nich przeziera codzienność zwykłych florentczyków. W międzyczasie zagląda się im w okna albo wpada na obiad do rodzinnej trattorii.

Okna patrzące na rzekę Arno.
Okna patrzące na plac przy kościele San Lorenzo.
Mury zieleni przy San Miniato al Monte.
Wiara w zwycięstwo.
I jeszcze większa wiara.

W obliczu tego żywiołowego tłumu, tego nieustającego teraz cała słynna sztuka wydaje się zastygła, ze wzrokiem martwym, utkwionym w jednym punkcie, gdzieś daleko od nas. To chyba najwyraźniejszy kontrast czy dualizm, ale jest ich dużo więcej.

Zjada się miasto i natura.
Florenckie zestawienia.
Nie tylko światło i cień.
Falują różne przestrzenie.
I spotykają się różne idee.
Trzy dni to mało czasu, a do zobaczenia było wiele. Do tego dopiero trzeciego dnia łaskawie wyjrzało słońce. Nieustanne bieganie, daty, fakty, nazwiska, wiele przypadkowych ujęć, szybkie szkice planu kościoła a vista, żeby lepiej zapamiętać, zrozumieć, odróżnić (zwłaszcza podobne Santo Spirito i San Lorenzo), a w tym wszystkim najpiękniejsze były oczywiście chwile, migawki, detale.

Jak dramatyczny gest zamknięty na zawsze w ramach jednego czasu.
Czy szklany błękit po deszczu.
Monumentalne różnorodności faktur.
Albo ulotność.
Obrazy przypadkowe.
I urzekająco miękki marmur Porwania Sabinek Giambologni.
To nieprzyzwoite - tak przebiec tylko obok tych wszystkich wspaniałości. A nawet się nimi w pewnym momencie zmęczyć! Trzeba będzie tam jednak wrócić. Muszę przyznać, że naprawdę światowo poczułam się dopiero na wystawie czasowej w Palazzo Strozzi, na której zaprezentowano obrazy amerykańskich impresjonistów związanych z Florencją. O tym jeszcze napiszę. Znów jednak bez nieodżałowanych zdjęć. ;)