Niewidzialne zaplecze sztuki

Końcówka lata. Gdańsk. Muzeum Narodowe. W tych okolicznościach zdobyłam jedno z moich jak dotąd najcenniejszych doświadczeń historyczno-sztucznych

Praktyka muzealna, jaką miałam przyjemność odbywać przez kilka ostatnich tygodni, była niesamowitą okazją do poznania instytucji muzeum od wewnątrz, do wniknięcia w jej złożoną strukturę. A wszystko dzięki młodej kadrze, ludziom ambitnym i niezwykle życzliwym, którzy mimo ogromu pracy poświęcili swój cenny czas nie tylko na standardową prezentację funkcjonowania MN, ale też na zwyczajną rozmowę. 

Muszę przyznać, że dotąd postrzegałam muzeum w sposób dość naiwny. Oceniałam jak przeciętny odbiorca głównie ekspozycję i jej układ. Mało kto jednak, stojąc przed swym ulubionym eksponatem, zdaje sobie sprawę z wielkości zaplecza tej instytucji. Albo z tego, że spora część zbiorów bezczynnie kurzy się w magazynach, tudzież odkurza w pracowni konserwatorskiej lub podróżuje, by pokazać się w innym MN. W tej kwestii z kolei nie mamy zielonego pojęcia, ile papierkowej roboty przypada na wymianę między muzeami  chodzi o korespondencję i wszelkie umowy, wyceny, opinie kuratorskie, konserwatorskiej etc. Tu praca historyka sztuki zaczyna przypominać pracę księgowego... 


Jednym z najbardziej interesujących mnie tematów jest digitalizacja, czyli tworzenie wirtualnych katalogów zbiorów muzealnych. Dzięki wprowadzeniu informacji do ogólnodostępnych baz danych każdy internauta będzie miał możliwość znalezienia konkretnego dzieła samodzielnie bez maili do muzeum czy, co gorsza, podróży artystycznych na drugi koniec świata. Taki wirtualny katalog znajdziemy przykładowo na stronie MN w Krakowie (link). Choć wprowadzanie danych przez pracowników (i czasem przez praktykantów) to żmudny i mozolny proces  gra warta jest świeczki! Podobno jeśli przeciętny odbiorca sztuki widział zbiory np. w internecie, to taka namiastka mu nie starczy i tym chętniej odwiedzi muzeum. Zastanawia mnie tylko, w jakim stopniu ważne jest, czy zainteresuje go konkretne dzieło z kolekcji. Bo co do tego, że kontakt odbiorca-dzieło wypada lepiej, gdy w jakiś sposób oswoimy obiekt, nie ma wątpliwości. Poza tym o ile łatwiejsze będzie życie naukowców, jeśli rzetelne informacje na interesujący ich temat, znajdą dzięki kilku kliknięciom! 

Forma emocji

Mimo entuzjazmu, jakim darzę nowoczesne rozwiązania, gdzieś we mnie tkwi pewna nostalgia za tradycyjną formą książki, katalogu, a zwłaszcza – biblioteki, pełnej regałów z książkami, zamiast stanowisk komputerowych z katalogami on-line. Pobyt w gdańskim MN sprawił jednak, że zaczynam skłaniać się ku nieuchronnemu, czyli porzuceniu romantycznej wizji dawnych czasów i otwarciu się na nowe media i nowoczesne rozwiązania. Zaczynam od bloga ;) Dzięki gdańskiej przygodzie inaczej zaczynam też myśleć o sztuce. Żywe obcowanie z nią jest konieczne. Zaś obcowanie z całym zapleczem sztuki poszerza znacząco horyzont. Nowe motto strony, Forma emocji, czyli dwie strony sztuki, zainspirowane zostało przez cytat z Herberta Reada, na który natknęłam się także w Gdańsku:
Sztuka to jest emocja, która dba o dobrą formę.