Patrzenie jako lek na marazm

Krzysztof Sołowiej, fragment figury chłopca
Czasem bywa tak, że dopadają nas stany zobojętnienia. Człowiek snuje się z kąta w kąt, próbuje zająć czymś myśli - te jednak nie potrafią się nigdzie na dłużej zatrzymać, nie dają rady zapuścić korzeni. I nie wiadomo, czy to zwyczajny brak słońca, czy niepodatny grunt.

Czasami chciałoby się wtedy po prostu stać i patrzeć, zatrzymać wewnętrzny monolog, strumień wewnętrznych obrazów. Zdaje się, że coraz częściej robimy coś pozornie podobnego - z czymkolwiek nie mielibyśmy do czynienia, ciężko jest nam zareagować lub reakcja na to pozostawia wiele do życzenia. 

Ruchome obrazki w telewizji sterują naszymi oczami, głos z offu nie pozwala nam zstępować z wytyczonego przezeń szlaku, aż w końcu stajemy się ślepi na to, co nie zostało zawarte w narracji narzuconej nam z góry. To, że oglądanie telewizji jest czysto mechanicznym aktem, nie ulega dla mnie wątpliwości, jednak jeszcze gorzej wyglądają w tym świetle obrazkowe social media. Weźmy na chwilę pod uwagę zupełnie bezduszny Instagram. Na czym polega? Na poruszaniu się po swoistym łańcuchu obrazków na osi czasu i machinalnych decyzjach: podoba mi się, to klikam, podświetla się wtedy na czerwono ikonka w kształcie serduszka, nie podoba mi się - jadę dalej. Jednak nic nigdy nie spodoba mi się bardzo - nie będzie miało na to szansy, skoro uwikłane jest w sieć mnóstwa miniaturowych bodźców.
Zauważmy, że wszelkie te osie czasu i statystyki stanowią swego rodzaju nić, której nie potrafimy wypuścić z rąk, nie dlatego, że boimy się zguby w labiryncie - zwyczajnie nam się nie chce. Z czasem ta nić oplata się wokół naszych nadgarstków i najzwyczajniej w świecie przemienia w kajdany. 
Kontrola
Zatrzymać się świadomie i patrzeć, kontrolując tę świadomość. Czasem dać się ponieść bezmyślnej przyjemności spoglądania, czasem kierować wzrok podług własnego uznania. Jest to innymi słowy chęć ponownego przejęcia kontroli nad własnymi zmysłami. Pokonania marazmu i ubezwłasnowolnienia. Trzeba zauważyć, w jaki sposób patrzymy, by zacząć znów się przyglądać i obejmować przedmioty wzrokiem. Trzeba obudzić w sobie także pewną naiwność i dziecięcą ciekawość, a następnie wyobraźnię - ale to już kolejny etap.
Galeria sztuki zawsze jest idealnym miejscem na taką kurację. Jest to przestrzeń, która pozwala oczom na zdziwienie, na badania rządzące się własnym rytmem. Wyuczone spojrzenie ma tendencję do podążania szlakiem wiedzy - oglądam Giocondę, myśląc o osobie Leonarda. Jest to zupełnie pozbawione tej naiwnej, zmysłowej przyjemności, która niekiedy przyprawia historyka sztuki o wyrzuty sumienia - cichy zachwyt łagodną linią, bezpiecznym minimalizmem barw, grą świateł, które mogą znaczyć wszystko, ale w tym jednym momencie przyjemności nie znaczą zupełnie nic.
Krzysztof Sołowiej, Szósta nad ranem
Nie chciałam właściwie pisać o tym w kontekście wystawy Krzysztofa Sołowieja w lubelskiej Galerii Białej, choć właśnie te dzieła wywołały taką refleksję. Nad wejściem do jednej z sal wypisano motto: To, co potrafię zrozumieć, ani trochę mnie nie interesuje. Wydaje się, że nie chodzi jednak o niepodejmowanie żadnej próby zrozumienia, a o niekończący się proces interpretacji. Rzeźby Sołowieja są oszałamiające, pełne tajemniczych historii, które ukradkiem przebłyskują spomiędzy różnorodności wykorzystanych materiałów. Rzeczywistość, jaką wytwarzają, może być beztroska albo przerażająca, w zależności, kto w nią wkroczy i - jak się zdaje - ile z dziecka zachował w sobie. Wystawa niesamowicie intryguje. Przespacerowałam się wśród wystawionych obiektów, a przyjemność patrzenia wzięła górę, broniąc się przed lawiną sensów płynącą zewsząd dookoła.